Od paru godzin,wszystko co widzę dookoła to kurz.Unoszący się i tym samym zasłaniający krajobraz sawanny.Wiem tylko,że słońce schowało się za chmurami,że kolejni odchodzą z kręgu życia.Rozpacz,gniew,honor,to wszystko towarzyszy walczącym.Pewnie już każda lwica,mogła posmakować bólu.Ja miedzy innymi.Kolejny raz,dostałam w policzek.Nie pozostałam dłużna,ugryzłam lwioziemkę w łapę,po czym powaliłam ją na ziemię.Nie zabijałam..nie mogłam.Po prostu ogłuszałam tych,z którymi walczyłam.Ostatni raz warknęłam na lwice i pobiegłam dalej.Przedzierając się przez tłum walczących,mogłam z powrotem zaatakować.Pazury cały czas wystawione,teraz mogły atakować ciało kolejnej lwicy.Brązowa nie była jednak łatwa.Wyglądała na świetnie wyszkoloną.Powaliła mnie na ziemię,przyduszając.Pomału traciłam oddech,kiedy nagle...ktoś na nią wskoczył.Był to Chaka.Lew powalił brązową i pomógł mi wstać.Uśmiechnęłam się do złotego,tym samym wyłapując jej wzrok.Była widać zaskoczona.Nic nie mówiąc,odbiegła.
-Może lepiej nie walcz..
-Oj Chaka,ja tak bardzo lubię kiedy ktoś wrzyna we mnie pazury,zamiast ogrzewać się w jaskini..
-Nie bądź sarkastyczna,-powiedział,-uważaj na siebie
Kiedy zniknął z mojego punktu widzenia,wskoczyłam na pobliski głaz.Był na tyle wielki,że mogłam obejrzeć bitwę.Z tego co widziałam,lwioziemcy mieli przewagę,ale to nami kierowała żądza zwycięstwa.Rozejrzałam się jeszcze i dopiero kiedy ujrzał Lisę,wstrzymałam oddech.Moja przyjaciółka,dała jednak radę powalić przeciwniczkę i odbiegła.Uśmiechnęłam się lekko i przycupnęłam.Czekałam na moment,żeby skoczyć.
Wiatr muskał mój pyszczek,a unoszący się wokół kurz,opadał pomału.Wciąż trwała walka.Nie przypominało to ani trochę,udawanej walki lwiątek.Niewinnej i delikatnej.Była to walka na śmierć i życie i zdecydowanie,większość z walczących odejdzie z tego świata.Rozejrzałam się ponownie,mrużąc oczy.Nigdzie nie widziałam Mwzo,ani Kovu.Brat przywódcy wyrzutków,walczył jednak zaciekle,oblany krwią.Warknęłam cicho.Jakoś za nim nie przepadałam.Nie wiem,czy umie czytać w myślach, czy coś w tym rodzaju,ale spojrzały w moją stronę także warknął.Uniosłam wysoko brew i prychnęłam.Po chwili,otrząsnęłam się i skoczyłam na pierwszą lepszą lwioziemke.
Nie mogłam się skupić na walce.Moje myśli,krążyły wokół jednej.Gdzie podziewa się mój ojciec i Mwzo? W końcu,dałam się im ponieść.Odskoczyłam od lwicy,zadałam jej cios i szybkim krokiem,popędziłam w dalekim kierunku Lwiej Skały,gdzie także toczyła się walka.Zawsze ją lubiłam.Od najmłodszych lat,walczyłam z rówieśnikami,rzucając ich na łopatki.Za każdym razem,moją opiekunkę przepełniała duma.Myślała,że wyrosnę na silną i odważną lwice.Może tak się stało.Nigdy nie będę tego pewna.Dla wyrzutka,każdy dzień jest ważny,każde jedzenie jest na wagę złota.Przypomniał mi się ten dzień,kiedy ktoś mnie uratował podczas polowania.Nie był to ktoś kogo znałam,była to zwykła lwica z mojego stada,ale na myśl o tym dniu,czułam się trochę dziwnie.Taka niespełniona.Nie będę was już zagadywać...
Przyspieszyłam.Kilka lwic mnie dostrzegło,ale nie mogło zaprzestać walki.Poczułam kilka ciosów w pysk,zanim całkowicie zniknęłam w tłumie walczącym.Musiałam się skupić,wysilić wszystkie zmysły.Pomimo setki głosów,usłyszałam głos Mwzo.Wyczułam jego zapach.Od razu,pobiegłam w tamtym kierunku.Widok,który ujrzałam zwalił mnie z łap.Warknęłam głośno,zwracając na siebie uwagę lwa.Lwioziemiec,najprawdopodobniej lew walczący z tej ziemi,zostawił przywódce wyrzutków-który ledwo mógł złapać oddech-i podszedł bliżej mnie.Obszedł mnie w o koło,po czym odszedł.Nie przejęłam się tym zbytnio,pewnie kolejny świr,wiele się ich tu kręci.
Podbiegłam szybko do Mwzo i pochyliłam się nad nim.Ojciec Disi,ledwo co oddychał.Widać,że walka go wykończyła.Brzuch miał we krwi.Widziałam,kilka zadrapań i śladów pazurów.Pochyliłam lekko łeb.
-Wszystko dobrze?-spytałam
-Nie zadawaj głupich pytań..-syknął,-bardzo mnie boli,chyba nie dam rady
-Nie mów tak...ktoś musi być na naszym czele
-Ja też myślałem,że młodość nie przeleci tak szybko,-wyznał z głośnym westchnieniem,-ale tak widać bywa.Zaopiekuj się Disi i..wyrzutkami.Poprowadź ich ku złotym czasom.
Chwila milczenia
-Dobrze Mwzo.Obiecuje..
-Szkoda,że tak szybko wybrałem (chodzi mu o dobro) walcz o swój dom..
Przypomniała mi się śmierć Rafikiego.On także odchodził.Także,został zabrany przed przodków,by do nich dołączyć.Mwzo odchodził,zamknął oczy i wiedziałam,że ich nie otworzy.Zginął szybko,zginął w walce.Wystawiłam pazury i zacisnęłam zęby.Obiecałam...a córka Lwiej Ziemi,musi dotrzymać obietnicy.Wybrałam kierunek Lwiej Skały i bez najmniejszych oporów,pobiegłam w tamtą stronę.Teraz,mogło mnie spotkać wszystko...Byłam gotowa!
Lisa nie żyła.Widziałam jej ciało w oddali.Chciałam płakać,ale musiałam być silna.Otarłam łzy i zaczęłam wchodził wyżej.Znalazłam się na szczycie i spojrzałam na Lwią Ziemię.Nie mogłam uwierzyć,że to piękne królestwo,pokryte zielenią,zmieniło się w to coś...złość i śmierć,łączącą się z łzami.Może,nie powinnam być tak sentymentalna.Spojrzałam ostatni raz na Lwią Ziemię,po czym udałam się do jaskini zamieszkiwanej przez lwioziemców.Rozglądałam się.Wokół panował mrok.Usłyszałam cichy szept i spojrzałam w dół.Fioletowopióry ptak,zamknięty w klatce z kości,patrzył na mnie z ciekawością,ale i zmęczeniem.
-Kim jesteś?-spytałam,-może ci pomóc?
-A daj spokój.I tak już młodość za mną,-westchnął,-uciekaj lepiej,Kovu zaraz powinien przyjść..
-A gdzie był?-spytałam
-Ktoś go wczoraj zaatakował.Dobrze mu tak! Ale..-przerwał,kiedy usłyszał kroki.Szybko pomogłam mu wyjść i ukryłam się w cieniu.Trochę później,do jaskini wszedł mój ojciec.Brązowy położył się na podwyżu.Na ciele nie było już śladów walki,które podobno mu wczoraj zadano.Przeciągnął się i zamknął oczy.Warknęłam cicho i pomału zaczęłam wychodzić z ukrycia.
Dostrzegł mnie.Wstał i zeskoczył wprost pod moje łapy.Stałam niewzruszona,patrząc w jego oczy.Cisza.Tylko od czasu do czasu,odgłosy walki przedzierające się przez ściany jaskini.W końcu,warknęłam.Odwarknął,obkrążając mnie.
-No proszę,córcia odwiedza w końcu tatusia.....jak miło!
Milczałam.
Ciągle mierzyłam go wzrokiem.
-Walczysz po stronie tego zdrajcy jak mniemam,-powiedział Kovu,-a ja już myślałem,że przejmiesz po mnie,tą zaczną ziemię
-Przejęłabym! Gdybyś się mnie po śmierci mamy nie pozbył!-podniosłam głos
-To szkoda,że ją zabiłem....
Kiedy tylko to zdanie-to którego tak bardzo nie chciałam usłyszeć-to w które tak bardzo nie chciałam wierzyć,wydobyło się z jego pyska,myślałam,że mnie krew zaleje.Wystawiłam pazury i wrogo zawarczałam.
-Czyli jednak!-warknęłam,-morderca!
-Licz się że słowami,córeczko!-warknął brązowy,-kochałem ją..ale nie mogłem..nie mogłem wybaczyć jej tego.Ty byś wybaczyła zdradę!?
-Której nie było!
-Jak nie! Wszyscy kłamiecie!-w tym momencie,uderzył mnie mocno,tak że poleciałam kilka metrów dalej.Piekł mnie policzek,ale mimo bólu,podniosłam się i skoczyłam na lwa.Jakimś cudem go powaliłam,ale na krótko.Zaczęliśmy walczyć.Obojgiem kierowała złość,obojgiem kierował honor.Zaciekle go drapałam,a on wymierzał mi ciosy.
Odskoczyłam
-Nie widzisz,ile lwów już zginęło przez ciebie! Rzeczywiście-jesteś synem Skazy!!
Ryknął na mnie
-Nie jestem.Jestem jeszcze lepszy! A ty,kochanie..pozdrów ode mnie mamuśkę!!
Rzucił się na mnie.Tym razem,jego ruchy były mocniejsze i bardziej bolesne.Wyczułam znajomy zapach krwi..mojej krwi.
Powalił mnie na ziemię,uniósł łapę,wykorzystałam moment i zrobiłam unik.Walnęłam go w policzek i ugryzłam w łapę.Syknął i ponownie zadał cios.
Walczyliśmy długo,już poza jaskinią.Dawałam sobie jakoś radę.Znaleźli się na samym szczycie.Nie słyszałam odgłosów walki,zapewne już przestali.Zmarszczyłam nos i pchnęłam Kovu,trochę dalej.
-Może już dość co!?-skoczyłam na niego i z całej siły,przycisnęłam go do ziemi,-poddaj się,nie masz już i tak siły!
Ciężko dyszał,ale nie chciał ustąpić.Przycisnęłam mocniej.
-Jeśli opuścisz Lwią Ziemię,przeżyjesz..
-Zabijesz własnego ojca?
-Wiesz,że mam powody by to zrobić! Ale..nie mogę,dalej jesteś kimś z rodziny,mimo iż nie zasługujesz na życie!
Puściłam go,po prostu to zrobiłam.Zbiegłam z Lwiej Skały i stanęłam wprost przed lwicami. Kurz opadł,wielu wyrzutków,jak i lwioziemców ,odeszło.Było nas tyle samo.Dostrzegłam Chakę.Stał z tyłu i wpatrywał się we mnie.Spojrzałam na każdego pojedyńczo.
-Co teraz będzie?-spytała jakaś lwioziemka
-To jak to co..wypad z naszej ziemi!-warknęła wyrzutka
-CO? Naszej ziemi,nie waszej!
Ryknęłam,by przerwać kłótnię.Wszystkie spojrzały na mnie.
-A co szkodzi,zamieszkać tutaj razem? Rządy mego ojca,dobiegły końca...
-To znaczy...że teraz ty przejmiesz tron?-spytał Chaka
-Właściwie..
-Siri uważaj!!
Odwróciłam się,lecz nie zdążyłam zareagować.Poczułam pazury na gardle i runęłam na ziemię.Kovu przycisnął mnie do ziemi i warknął w moją stronę.
-Na co się tak gapicie?! Myślicie,że oddam tak łatwo tron! Od zawsze o nim marzyłem i nie pozwolę,żeby jakaś lwiczka,której się wydaje że jest kimś,mi to zabrała!
Zamknęłam oczy.Nie mogłam się wyrwać,nic zrobić.Może nie każda historia kończy się szczęśliwie?
Chwila narratora
Chaka stał z tyłu,lwice go trzymały.Każda z nich wiedziała,że nie ma już ratunku dla córki Kiary. Kovu przycisnął ją jeszcze mocniej.Krew pociekła.Lwica zamknęła oczy,czekając na śmierć.Chaka odwrócił wzrok.
Siri
Śmierć,jak ona wygląda? Czy pójdę do nieba,a może do piekła? Czy spotkam jeszcze tych,których kocham i kochałam?
Jak wygląda śmierć,czy ma kolor nieba? Jest czarno-biała?
Te myśli,przemknęły mi przez głowę,kiedy z każdą chwilą,czułam większy ból.Najgorsze było to,że nie dałam rady.Że jestem zbyt słaba.Zobaczyłam przed oczami twarz matki...Jej uśmiech był smutny.Wiedziałam,zawiodłam ją,-pomyślałam.
-Zostaw ją!
Otworzyłam na chwile oczy,kiedy ciężar złagodniał.Zobaczyłam Kovu,który patrzył w kierunku lwicy.Miała fioletowe oczy,grzywkę i kremową sierść.
-Vitani! Jak miło cię...
-A mi nie Kovu,-odparła,-Zostaw ją! zostaw nas wszystkich!
-Co?-szedł ze mnie
Wykorzystałam to i odeszłam trochę.Żadna z lwic,nie miała zamiaru reagować.Patrzyłam na zaistniałą sytuację.Widzocznie,lew miał wielki szacunek do lwicy,która jak się okazało,była jego siostrą.
-To już za daleko doszło.Ignorowałam to..ignorowałam! Byłam przybita śmiercią syna,nie widziałam,że zamieniasz się pomału w mojego ojca!
Chciał coś powiedzieć,lecz tym razem ja się wtrąciłam
-Odejdź.Zachowaj chodź resztki godności
Nic nie odpowiedział,po prostu odszedł,a za nim jego sprzymierzeńcy.Pozostali (lwioziemki,wyrzutki) spojrzeli na mnie.Podobnie zrobiła kremowa.
-Mam nadzieję,że się opamięta.Ty także,Siri?
-Ja? Wiesz...ciociu...nigdy nic nie wiadomo
-Wiadomo tylko tyle,że tron nie może zostać pusty,-rzekł Zazu
Zamknęłam na chwile oczy.Wszystko potoczyło się tak szybko.Moje życie takie było.Spojrzałam na Lwią Skałę.Ruszyłam na jej czubek.Wydawało mi się,że wraz że mną,podążają tam moi przodkowie.Kiedy byłam na samym szczycie..Ryknęłam.Rozniósł się on daleko,może nawet poza Lwią Ziemię.Pozostali ryknęli że mną.To miało oznaczać nowy początek
Na niebie ukazała mi się moja matka.Tym razem,uśmiechnięta,że mogła zobaczyć ten dzień.Dzień Nowej Ery.
Udał się,czy nie udał-oto jest pytanie.Przepraszam,że rozdział tak sobie :/ powinien być..lepszy,bo w końcu to już przed ostatni post na tym blogu.No cóż,każdemu się zdarza.Przepraszam,za te sentymenty.Może chodź jedna osoba,polubi ten rozdział ^^
1.Myślicie,że nie darowanie życia Kovu,było dobrym pomysłem?
2.Myślicie,że Siri będzie dobrą królową?
3.Macie podejrzenia,co się wydarzy?
Pozdrawiam :)