Omijałam kości zmarłych lwów.W powietrzu dalej czułam zapach krwi.Zatrzymałam się przed znajomym mi ciałem...Lisy.Kilka łez uroniłam,ale szybko je wytarłam,musiałam być silna.Spojrzałam w stronę Lwiej Skały,na której stał brązowy lew.Zaryczał.W tedy spojrzał na mnie,ale zamiast niego stała tam teraz pomarańczowa lwica.Szybko opuściła miejsce,gdzie wcześniej się znajdowała.Podeszła do mnie i lekko przytuliła.Dopiero w tedy zdałam sobie sprawę,że przytula nicość a sama już dawno nie żyję,czy zginęła na tej wojnie?
-Córeczko,-powiedziała zachrypłym głosem,-musisz mu przeszkodzić,zanim będzie za późno.
Po tych słowach,rozpłynęła się i odleciała z wiatrem.Dotknęłam swojej twarzy i tym samym blizny.Zacisnęłam mocno powieki i razem z złotym,ruszyliśmy prędko w stronę króla.
Szarpanina była wielka,nie było końca raną,gdy nagle.......
-SIRI!!!!
Obudziłam się w trimiga z tego koszmaru.Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w stronę Jua.Lwica już na mnie czekała,z tym swoim uśmieszkiem pełnym pogardy.
-Zamiast się lenić,lepiej naucz się polować!
-Przecież...
-Nie interesuję mnie to,natychmiast,już!!
Zgromiłam ją tylko wzrokiem,bo co innego mogłam zrobić.Byłam tylko młodą lwicą,a ona już doświadczoną partnerką Mwzo.Odeszłam po prostu.Podeszłam do brudnej wody i się napiłam,unikając jakimś cudem krokodyli,po czym pobiegłam do Lisy.Na nie szczęście była zajęta.Więc zostało mi albo słuchać się Jua,albo iść do Rafikiego.Nie,żadna z tych obcji nie przejdzie.Przeszłam jeszcze parę kroków.Mój wzrok skierował się w stronę najmłodszych członków stada.Byli tacy szczęśliwi,tacy niewinni.Jeszcze nie wiedzieli,co to znaczy życie.Sięgnęłam wspomnieniami,do czasów kiedy ja byłam mała i nieporadna,kiedy jeszcze nic nie wiedziałam o życiu.
Mała beżowa lwiczka,biega po Ziemi Wyrzutków.Nie powstrzymuję jej głód ani pragnienie.Nie wygląda na zmęczoną,chociaż parę dni nie spała.Jej nóżki,nie były już tłuściutkie.Jej oczy kryły w sobie wiele radości,jak i tajemnic.Biegała tak po suchej ziemi.Omija lwice i przywódce,który właśnie wrócił z patrolu.W końcu dociera na granicę.Patrzy chwilę na Lwią Ziemię.Piękne zielone tereny,czysta rzeka i dużo zwierząt.Westchnęła tylko.Podobało jej się na ziemi na której mieszkała,ale czuła,że tam jest jej miejsce.Jeszcze chwilę się jej przyglądała,po czym spojrzała na skradające się lwice.Ruszyły właśnie na łowy.Ich celem byłą zebra.Pasiaste stworzenie nie świadome niczego,pasło się dalej.W końcu,lwice wykonały skok.Wgryzły mu się w tętnicę i zwierzę padło martwe.Chciały je już zabrać,kiedy dobiegł ich ryk lwa.Brązowy przegonił je z tond,a sam zaczął zajadać.Widać nie przejął się,że są zbyt chude i słabe.Po prostu jadł i jadł.Po chwili przestał i skierował swój wzrok na gościa.Koło niego stał Mwzo.Patrzyli sobie w oczy,nieświadomi tego,że Siri ich widzi.Nie wystawili pazurów,po prostu się na siebie patrzyli.Nie widziała w ich oczach gniewu.Po chwili dwa lwy się oddaliły,wróciły do swoich królestw.Beżowa natomiast wyszła z krzaczastej kryjówki.Znudzona i jeszcze nic nie rozumiejąca,wróciła na swoją ziemię.Ominęła jaskinię Rosy i udała się dalej.Jua posłała jej dziwne spojrzenie.Mała jednak nie przejęła się tym i dalej szła.Widać,że chodziła jeszcze słabo.Od czasu do czasu się potykała.Dotarła do jakiegoś drzewa,o dziwo jedynego rosnącego na tej ziemi.Nie miało jednak liści,a gałęzie były już dawno połamane.Usiadła pod nim i wpatrywała się w dal.Poczuła na sobie czyjąś łapę.Jej brązowoczerwone oczy,zwróciły się w stronę lwiątka.Za nią stała mała lwiczka w jej wieku.Wpatrywała się w nią niebieskimi oczami.
,,Hej"-powiedziała
,,Hej"-odpowiedziała Siri,po czym się przedstawiła.
,,Więc witaj Siri,ja jestem Lisa"-zaśmiała się malutka.Beżowa uśmiechnęła się do niej i gestem łapy,zachęciła do zabawy.Przyjęła tą propozycję i zaczęły zabawę.Zaczęło się od berka,potem chowanego,a na końcu zwykłe zapasy.Brązowa i beżowa w taki sposób się zaprzyjaźniły.Dni mijały...
Każdego dnia się spotykały i bawiły.Lisa i Siri były znane z różnych szalonych pomysłów.Czasami jednak zdarzało się,że nie mogły się spotkać.Rosa coraz częściej odczuwała głód i pragnienie,a także przepracowanie.Zostawała z opiekunką,do momentu gdy czuła się lepiej,lub musiała pracować.Pewnego wieczoru,a właściwie zachodu słońca.Siri i Lisa,wracały już do termiterii.Nagle coś zaszeleściło w ostatnich krzakach na tej ziemi.Ustawiły się w pozycji gotowej do walki.Z krzaków wyszło złote lwiątko w ich wieku.Na początku,stały tak i wpatrywały się w jego zielone oczy.Później jednak zaprosiły kolegę do zabawy.Zapasy,berek i chowanego,zostały zamienione w królestwa.Siri i nowo poznany Chaka,byli władcami.Natomiast Lisa ich poddaną.Siri była najlepsza w tej zabawie.Zazdrościli jej władczego talentu i mądrości.Żartowała,że ma to po dziadku,gdyby tylko wiedziała że to prawda.Złotego zauroczyła beżowa.Nie należał on do ich stada.Pochodził z dalekich ziem,z których odszedł.Teraz mieszkał u ciotki,na Lwiej Ziemi.Bardzo się polubili.Tak przez kilka dni się spotykali.Aż w końcu,lewek przestał je odwiedzać.Z czasem podrosły i o nim zapomniały.Zajęły się sobą i lekcjami przetrwania.W nocy oglądały gwiazdy i bawiły się jak maluchy w łapach matki.Pomału odczuwały skutki mieszkania na tych ziemiach....
Kiedy pewnego dnia,Siri się obudziła.Zwróciła uwagę na puste miejsce obok.Nigdzie nie było Rosy.Nawoływania nic nie dały,ani przeszukiwanie całej Ziemi Wyrzutków.W końcu,musiała iść po śniadanie.Upolowała myszkę,którą od razu zjadła.Znowu jej szukała.Beżowa się nie poddawała.W końcu,odczuła pierwsze skutki.Jedna z partnerek Mwzo,Julie.Powiedziała,gdzie ostatnio ją widziała.Siri nie czekając na nic,pognała w stronę samotnych skałek.Była tam mała jaskinia.Weszła tam i zobaczyła,jak Rosa tuli jakieś lwiątka.Było ich dwóch.Oboje to samczyki.Odziedziczyły po matce,brązowoczarną sierść i jasnobrązowe oczy.Małe grzywki jednak,były białe.Powiedziała,że od paru dni umawiała się z lwem,pochodzenia rajskoziemca.Dowiedziała się również,że nie długo do niego odejdą.Rosa poleciła jej nadanie imion.Miała wiele pomysłów,ale dwa pierwsze wydawały jej się najbardziej pasować.
,,Jicho i Jasiri"-powiedziała z uśmiechem.Rosa również się uśmiechnęła i ponownie zaczęła ich tulić.Jeden wyrwał się z jej łap i przytulił do beżowej.Teraz jeszcze bardziej się uśmiechnęła.Polizała go po główce i szepnęła jego imię ,,Jasiri".
Tego dnia padał deszcz.Siri leżała w jaskini i zastanawiała się,gdzie podziewa się jej opiekunka.Kiedy w końcu się pojawiła,nie wyglądała na szczęśliwą.W oczach miała łzy.Usiadła plecami do beżowej.Lwiczka podeszła do niej i wlepiła w nią duże oczy.
,,Co się stało Rosa?"-zapytała
,,Gdzie są Jasiri i Jicho"-dodała Siri i przytuliła jej łapę.Lwica ją odepchnęła i jeszcze bardziej zalała się łzami.
,,Oni..oni..nie żyją"
W tedy i Siri zaczęła płakać.
,,Jak to? Dlaczego?"-dopytywała
,,Nie wiem,poszłam na chwilę na polowanie,jak kazała Jua.Kiedy wróciłam,już ich nie było.NA ich miejscu było dużo krwi"-łkała dalej.
Po tym wszystkim,mniej opiekowała się Siri i lwiczka musiała radzić sobie sama.Nie narzekała jednak,a co więcej pomagała Rosie.Więc kiedy pewnego dnia,większość lwic w tym jej opiekunka,zmarło.Próbowała być silna,tak jak by tego chciała.Jednak nie potrafiła i łzy wypłynęły.Na niebie pokazała się złota lwica.Uśmiechnęła się do lwiczki.Siri jej nie znała,ale i tak odwzajemniła uśmiech.Wtuliła się w ciało opiekunki,po czym dała je spalić.Sama natomiast zasnęła,myśląc o niej,lwicy na niebie i swoich braciach...
Ostatni raz popatrzyłam na rozbrykane lwiątka.Po czym wróciłam do swoich obowiązków.Po tych ciężkich,a zarazem radosnych wspomnieniach.Poczułam się jeszcze bardziej zdołowana.Polowanie poszło mi najlepiej,tak że nawet dostałam pochwałę od Juy.Nie umiałam się jednak cieszyć.Wzięłam zebrę w zęby i zabrałam ją na Ziemię Wyrzutków.Kiedy całe stado już zjadło,pięć zdobyczy.Udałam się do termiterii.Lisa mnie przywitała i razem zasnęłyśmy.
------------------------------------------
Teraz rozdziały powinny pojawiać się częściej,ponieważ mam dużo weny (mam wszystko co do #7 zaplanowane).Jak wam minął dzień dziadka i babci? Możecie się,że mną podzielić wrażeniami,co im daliście itd...
Pozdrawiam was wszystkich serdecznie w ten piękny niedzielny wieczór :*
Nastąpiły zmiany!
niedziela, 22 stycznia 2017
poniedziałek, 9 stycznia 2017
#2
Jua wczesnym rankiem wyciągnęła nasz na polowanie.Wspomnę tylko,że stałam się nastolatką.Mój charakter i wygląd się nie zmienił,no może miałam dłuższe łapy i byłam mniej naiwna.Polowałam u boku mojej przyjaciółki Lisy.Skradałyśmy się razem do dość otyłej zebry.Niczego nieświadoma jadła trawę.Wystawiłam pazury i skradałam się coraz bliżej.Czarna szła za mną.Pochyliłam głowę niżej,odnażyłam kły i skoczyłam z przyjaciółką na naszą ,,ofiarę".Wbiłam w nią kły,tym samym doprowadzając ją do śmierci.Przytaszczyłyśmy ją w stronę stada.Król Mwzo i jego partnerki pierwsi dorwali się do pożywienia.Okruchy które zostały zjadłam ja i moja przyjaciółka.Zostawiłam jednak kęs najmłodszym w naszym stadzie.Odwróciłam się.Mój wzrok wylądował na jaskini medyczki.Było mi jej żal,a tak w nie wiecie co się stało.Została tak po prostu zamordowana i wrzucona do rzeki.Nie wiadomo kto to zrobił,ale jak go dorwę to zabiję.To niebyła tylko medyczka,ale również moja przyjaciółka,która zawsze mnie wspierała.Pogrzeb był,mały i skromny,ale pełen łez co było rzadkością.Teraz mamy nową medyczkę,lwice Samarę,mam nadzieję że ją nie spotka taki sam los,mimo iż tej nie lubię.Dlaczego? Jest wredna i chamska,gdyby nie biały kolor futra,pomyślałabym że jest to siostra Jua...
Do rzeczy.Ominęłam Mwzo,przy okazji przyglądając się świeżym ranom na jego ciele.Każdej nocy gdzieś znika,a wraca z nowo zadanymi ranami.Życie tego lwa było doprawdy niezwykłe i owiane tajemnicą,chyba tak jak moje.
Razem z Lisą postanowiłyśmy się przejść.Cicho uciekliśmy przed stadem.W ogóle droga minęła nam w ciszy.Chwilę zajęło,zanim przed nami ukazał się ,,most" graniczny.Lisa trochę się wachała,w końcu jednak uległa.Razem postawiłyśmy łapę na ziemi.Lekki wiatr poczochrał nasze futra.Machnęłam ogonem w stronę brązowej,tym samym dając jej znak żeby za mną poszła.Chodziliśmy tak po sawannie,bez żadnego celu.Unikaliśmy spojrzeń innych,na wszelki wypadek.Przeszliśmy już dość spory kawałek drogi,kiedy się zmęczyłyśmy.Tak więc,dwie chude lwice ułożyły się wygodnie w cieniu baobabu.Zamknęłyśmy oczy i mruczeliśmy z rozkoszy.
Nagle....
-Ałł-krzyknęła Lisa,gładząc się po głowie.
-Co się stało?
-Coś mnie uderzyło!
Rozejrzałam się i dostrzegłam owoc baobabu.Mój wzrok powędrował ku górze.Nie czekając na nic,wdrapałam się na nie.
-Siri,co ty robisz?-zapytała z dołu Lisa.Nie usłyszała odpowiedzi,a jedyne co zobaczyła to mój znikający ogon.
W środku baobabu,znajdowało się wiele mikstur i farb.Na jego ścianach widniały malowidła lwów.Od tych z czarnymi grzywami,po tych po czerwone.Przyjrzałam się im uważnie.Nad tymi pierwszymi widniały niebieskie linie,urwała się dopiero nad brązowym lwem z czarną grzywą.Znałam go z opowieści stada,był to Skaza,podobno największy król który tutaj panował.Kolejna czerwona linia widniała nad wizerunkiem.....Kovu.Nie mogę się z tym nie zgodzić,przecież ten idiota skazuję lwice na wygnanie za nic.Jeszcze do tego nie pozostawił po sobie żadnego potomka,chociaż....podobno miał córkę,ale nie wiem co się z nią stało,podobnie jak nie wiem co stało się z królową Kiarą?
-Nie przeszkadzam?-zapytał stary,przemiły głos.Odwróciłam się napięcie i zobaczyłam starego mandryla.Patrzył na mnie z szczerym uśmiechem.Sama nie mogłam się od niego powstrzymać.Dobrze,że miałam futro bo widać by było moje rumieńce.
-Nie przeszkadzasz,ja tylko...yyy...zwiedzałam,przepraszam
-Dawno już nie spotkałem,tak uprzejmego wygnańca
-Miło to słyszeć
Mandryl poszedł coś narysować,poszłam za nim.Zatrzymał się na rysunku Kovu i Kiary,zaczął poprawiać farbą ich malowidła żeby się nie rozmazały.Pod ich podobiznami,zobaczyłam małą ciemną lwiczke.Jej rysunek też był rozmazany,właściwie zostały tylko podobne do moich,brązowe oczy.
-Kto to?-zapytałam
-To księżniczka Siri,córka Kovu i Kiary.Niestety nie pożyła za długo,tak jak nasza królowa,-dotknął podobizny lwiczki.Zdziwiło mnie,że mamy podobne imiona,a może....nie,przecież to nie możliwe.
-Mogę zadać panu pytanie?
-Mów mi Rafiki,poza tym pytaj o co chcesz
-Dlaczego król Kovu się taki stał?
-Widzisz,na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi.Może to przez zbyt duży napływ obowiązków a może wychowanie,nikt tego nie wie.
-Dziękuję Rafiki,ale ja będę już lecieć
-Dobrze...
Mandryl się na chwile zamyślił,a ja już postawiłam jedną łapę poza pomieszczeniem.
-Poczekaj,a jak ci na imię?
-Jestem Siri..
Po czym zeszłam z baobabu.Po chwili Lisa i ja,wróciłyśmy na Ziemię Wyrzutków.Od razu się położyliśmy,jednak jeszcze przed tym dostrzegłam brak przywódcy.Nie miałam jednak zamiaru się tym przejmować i zasnęłam bardzo szybko..
Narrator
Rafiki długo chodził po konarach swojego domu niespokojny,a może raczej szczęśliwy.Rozmyślania jego sięgały dalekich czasów.Zaczynając od narodzin małej księżniczki,po jej prezentację i pogrzeb.Jednak dziś,pierwszy raz od czasów kiedy Kovu został królem okrutnym,poczuł nadzieję na lepszą przyszłość.Duchy Przodków,również mu to przekazały.Kiedy zobaczył tą młodą lwice,wiedział że z kąt ją pamięta.
-No tak!-krzyknął radosny i dotknął obrazka córki Kiary.
-Nadchodzi twój czas,-dodał,po czym bez namysłu pognał na Lwią Skałę.Biegł ile sił,tak jakby znowu był młody.Nie przejmował się krzywymi spojrzeniami,teraz liczyło się dla niego tylko jedno...
Kiedy dotarł już do celu,swojej wędrówki.Zawołał wesoło króla Kovu,który wściekły zjawił się przy nim parę minut później.
-Czego chcesz stary głupcze!!-warknął
-Grzeczniej mi tu..-po czym dodał,-księżniczka Siri,najprawdopodobniej żyję!
-CO?!
-Żyję głupi lwie,czy ty to słyszysz ONA ŻYJĘ!!
Rafiki naprawdę zachował się nie mądrze,wybrał złe miejsce do powiedzenia świeżo poznanej informacji.Mandryl wrócił na swój baobab,by poprawić rysunek.Natomiast zielonooki chwilę go jeszcze wyglądał,później udał się zły w stronę wodopoju.Napił się daru matki natury,a kiedy niebo pokryły gwiazdy,czekał już na swojego ,,przyjaciela".Kiedy brązowy w końcu się zjawił,zaczęli rozmowę,a właściwie kłótnie.W jej rezultacie lwu pojawiła się na ciele kolejna rana.
-Zabiję każdą Siri świata,tylko daj mi to czego chce!!
-Dostaniesz głupcze,w swoim czasie a teraz zabij moją córkę.
Kovu odszedł,podobnie jak wyrzutek.Całe zdarzenie widział Rafiki.Złapał się za głowę i powiedział:
-O Kiaro,miej swoją córkę w opiece i tego tępaka Kovu również,jeśli starczy czasu,-po czym zniknął,tak szybko jak się pojawił....
------------------------------------------------------------
Rozdział pisałam trzy dni,nie długo powinien pokazać się kolejny rozdział....
Pozdrawiam
Do rzeczy.Ominęłam Mwzo,przy okazji przyglądając się świeżym ranom na jego ciele.Każdej nocy gdzieś znika,a wraca z nowo zadanymi ranami.Życie tego lwa było doprawdy niezwykłe i owiane tajemnicą,chyba tak jak moje.
Razem z Lisą postanowiłyśmy się przejść.Cicho uciekliśmy przed stadem.W ogóle droga minęła nam w ciszy.Chwilę zajęło,zanim przed nami ukazał się ,,most" graniczny.Lisa trochę się wachała,w końcu jednak uległa.Razem postawiłyśmy łapę na ziemi.Lekki wiatr poczochrał nasze futra.Machnęłam ogonem w stronę brązowej,tym samym dając jej znak żeby za mną poszła.Chodziliśmy tak po sawannie,bez żadnego celu.Unikaliśmy spojrzeń innych,na wszelki wypadek.Przeszliśmy już dość spory kawałek drogi,kiedy się zmęczyłyśmy.Tak więc,dwie chude lwice ułożyły się wygodnie w cieniu baobabu.Zamknęłyśmy oczy i mruczeliśmy z rozkoszy.
Nagle....
-Ałł-krzyknęła Lisa,gładząc się po głowie.
-Co się stało?
-Coś mnie uderzyło!
Rozejrzałam się i dostrzegłam owoc baobabu.Mój wzrok powędrował ku górze.Nie czekając na nic,wdrapałam się na nie.
-Siri,co ty robisz?-zapytała z dołu Lisa.Nie usłyszała odpowiedzi,a jedyne co zobaczyła to mój znikający ogon.
W środku baobabu,znajdowało się wiele mikstur i farb.Na jego ścianach widniały malowidła lwów.Od tych z czarnymi grzywami,po tych po czerwone.Przyjrzałam się im uważnie.Nad tymi pierwszymi widniały niebieskie linie,urwała się dopiero nad brązowym lwem z czarną grzywą.Znałam go z opowieści stada,był to Skaza,podobno największy król który tutaj panował.Kolejna czerwona linia widniała nad wizerunkiem.....Kovu.Nie mogę się z tym nie zgodzić,przecież ten idiota skazuję lwice na wygnanie za nic.Jeszcze do tego nie pozostawił po sobie żadnego potomka,chociaż....podobno miał córkę,ale nie wiem co się z nią stało,podobnie jak nie wiem co stało się z królową Kiarą?
-Nie przeszkadzam?-zapytał stary,przemiły głos.Odwróciłam się napięcie i zobaczyłam starego mandryla.Patrzył na mnie z szczerym uśmiechem.Sama nie mogłam się od niego powstrzymać.Dobrze,że miałam futro bo widać by było moje rumieńce.
-Nie przeszkadzasz,ja tylko...yyy...zwiedzałam,przepraszam
-Dawno już nie spotkałem,tak uprzejmego wygnańca
-Miło to słyszeć
Mandryl poszedł coś narysować,poszłam za nim.Zatrzymał się na rysunku Kovu i Kiary,zaczął poprawiać farbą ich malowidła żeby się nie rozmazały.Pod ich podobiznami,zobaczyłam małą ciemną lwiczke.Jej rysunek też był rozmazany,właściwie zostały tylko podobne do moich,brązowe oczy.
-Kto to?-zapytałam
-To księżniczka Siri,córka Kovu i Kiary.Niestety nie pożyła za długo,tak jak nasza królowa,-dotknął podobizny lwiczki.Zdziwiło mnie,że mamy podobne imiona,a może....nie,przecież to nie możliwe.
-Mogę zadać panu pytanie?
-Mów mi Rafiki,poza tym pytaj o co chcesz
-Dlaczego król Kovu się taki stał?
-Widzisz,na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi.Może to przez zbyt duży napływ obowiązków a może wychowanie,nikt tego nie wie.
-Dziękuję Rafiki,ale ja będę już lecieć
-Dobrze...
Mandryl się na chwile zamyślił,a ja już postawiłam jedną łapę poza pomieszczeniem.
-Poczekaj,a jak ci na imię?
-Jestem Siri..
Po czym zeszłam z baobabu.Po chwili Lisa i ja,wróciłyśmy na Ziemię Wyrzutków.Od razu się położyliśmy,jednak jeszcze przed tym dostrzegłam brak przywódcy.Nie miałam jednak zamiaru się tym przejmować i zasnęłam bardzo szybko..
Narrator
-No tak!-krzyknął radosny i dotknął obrazka córki Kiary.
-Nadchodzi twój czas,-dodał,po czym bez namysłu pognał na Lwią Skałę.Biegł ile sił,tak jakby znowu był młody.Nie przejmował się krzywymi spojrzeniami,teraz liczyło się dla niego tylko jedno...
Kiedy dotarł już do celu,swojej wędrówki.Zawołał wesoło króla Kovu,który wściekły zjawił się przy nim parę minut później.
-Czego chcesz stary głupcze!!-warknął
-Grzeczniej mi tu..-po czym dodał,-księżniczka Siri,najprawdopodobniej żyję!
-CO?!
-Żyję głupi lwie,czy ty to słyszysz ONA ŻYJĘ!!
Rafiki naprawdę zachował się nie mądrze,wybrał złe miejsce do powiedzenia świeżo poznanej informacji.Mandryl wrócił na swój baobab,by poprawić rysunek.Natomiast zielonooki chwilę go jeszcze wyglądał,później udał się zły w stronę wodopoju.Napił się daru matki natury,a kiedy niebo pokryły gwiazdy,czekał już na swojego ,,przyjaciela".Kiedy brązowy w końcu się zjawił,zaczęli rozmowę,a właściwie kłótnie.W jej rezultacie lwu pojawiła się na ciele kolejna rana.
-Zabiję każdą Siri świata,tylko daj mi to czego chce!!
-Dostaniesz głupcze,w swoim czasie a teraz zabij moją córkę.
Kovu odszedł,podobnie jak wyrzutek.Całe zdarzenie widział Rafiki.Złapał się za głowę i powiedział:
-O Kiaro,miej swoją córkę w opiece i tego tępaka Kovu również,jeśli starczy czasu,-po czym zniknął,tak szybko jak się pojawił....
------------------------------------------------------------
Rozdział pisałam trzy dni,nie długo powinien pokazać się kolejny rozdział....
Pozdrawiam
Subskrybuj:
Posty (Atom)